Odpowiedzi na to pytanie Piotr Zbierski szuka w cyklu „Cienie Echa”, który premierowo pokazany zostanie na zbliżającym się Fotofestiwalu.
Pokażę cykl fotografii „Cienie echa”.
Wystawa będzie składała się z trzech
części. Pierwszą z nich będą oprawione fotografie, drugą – konstrukcja audiowizualna w formie ośmiokąta foremnego, a trzecią – ściana robocza, która
będzie pokazywać pracę nad projektem, który
cały czas trwa. Kuratorka wystawy Peggy Sue
Amison nazywa tę ścianę „work in progress wall”.
Cykl jest w trakcie budowy, to nie jest skończona
rzecz
Co dokładnie zaprezentujesz w Łodzi?
Wspomniałeś o kuratorce. Jaka była jej rola przy tworzeniu wystawy?
Zasadnicza. Wymienialiśmy się spostrzeżeniami, opiniami, a całość tej prezentacji powstała jako kompromis pomiędzy naszymi poglądami.
Pracę nad cyklem „Cienie echa” rozpocząłeś
w 2015 roku.
W mojej pracy każdy cykl wynika z poprzedniego. Mogę powiedzieć, że był to 2015 rok, ale konkretna data nie jest w tym przypadku tak istotna. Ludzie żyjący blisko natury,
kultywujący dawne rytuały, natura, która naznacza naszą kulturę, i kultura, która wynika
z natury – to są zagadnienia, które zawsze były
moimi tematami. Teraz je rozwijam. Pracując
nad tym cyklem, zacząłem interesować się medycyną tradycyjną i stał się to dla mnie istotny temat, nad którym obecnie pracuję,
tworząc film wspólnie z Weroniką Izdebską oraz Sonją Orlewicz. Medycyna naturalna to ciekawy temat.
Podczas pracy nad projektem spotkałeś się
z przedstawicielami różnych, często odle-
głych, kultur. Czy jest coś co łączy szeptuchy
z Podlasia z syberyjskimi szamanami?
Tych ludzi łączy wiele, ale w każdym miejscu jest
trochę inaczej. Na Syberii na porządku dziennym
jest to, że kiedy twoje dziecko ma problem
z kaszlem, to idziesz najpierw do szamana, a nie
do przychodni. Szamanów i szeptuchy łączy to,
że leczą ludzi. Kiedyś każde plemię miało taką
osobę, która brała na siebie energię, którą
wszyscy szanowali i która była przekazywana
z pokolenia na pokolenie. Słyszałeś o wzorze na
szczęście Alberta Einsteina? Nie.
Praca + rozrywka + umiejętność trzymania
języka za zębami. Często są to osoby, które nie
mówią publicznie o tym, co robią. Mają
ogromną świadomość swojego ciała, energii.
Potrafią tą energią zarządzać tak jak ludzie,
którzy są w stanie świadomie śnić. Poznałem
osoby, które na co dzień naprawiają pralki,
sprzedają chleb, a w istocie przyjmują uczniów
i przekazują swoją wiedzę, i wciąż rozwijają się
w pracy z energią. To są zwykli ludzie, do
których przychodzi pewnego rodzaju dar czy
świadomość. Ci ludzie mają też inne życiowe
talenty. Jedni są biegli w uprawie roli, inni lubią
samochody albo prowadzą hostel.
Kluczowe jest dla mnie pytanie, czym jest zrównoważona
egzystencja.
To aktualny temat…
Wszystko polega na balansie między tym, co
realne, codzienne oraz duchowe. Można zrobić
rozróżnienie na sprawy ducha i duszy. Dusza to wszystko, co rozumiemy jako ciało, umysł, serce, a duch to 5% nas, które jest wiecznością, kooperuje z duszą tylko dlatego, że jest to
trening. Jedna siła dąży w stronę lewitacji,
druga w stronę grawitacji. To dualizm sił, które muszą być ze sobą powiązane. Myślę, że ważne jest wypośrodkowanie między życiowymi czynnościami, bo dar nie polega na byciu
pustelnikiem, jest to kwestia balansu. A ten
balans to właściwie umiejętność kluczowa..
Toraja i ich ceremoniały ku czci zmarłych.
Ta religia przodków nazywa się Aluk Todolo lub
inna nazwa – Paradangan – czyli droga przod-
ków. To jest fenomenalna sytuacja sezonowego
odradzania się natury, połączona z kulturą, która
polega na dwudziestu kilku rytuałach realizowa-
nych w trakcie roku. Zaczyna się we wrześniu od
modlitwy o deszcz, kiedy zbiera się starszyzna.
Rytuały są oparte na sezonie natury, na przykła-
dzie rocznego cyklu wzrostu ryżu. Jest to gest
człowieka w kierunku połączenia tego, co ziemia
wydaje z życiem codziennym i duchowością
przodków. Po żniwach następuje taki krótki okres
w trakcie roku, kiedy odwiedzają swoich przod-
ków, tak jak my w Zaduszki, tylko jest to inaczej
skonstruowane. Ludzie mają bezpośredni kontakt
z ciałami. Wyciągają je z grobów. Spędzają z nimi
cały dzień. Jest to zupełnie naturalne. Wynika to
z przygotowania ciał, które zaraz po śmierci są
balsamowane. Starzeją się jak rzeźby. Ludzie
wyciągani z kaplic i trumien są przepiękni. Dla
mnie to doskonały przykład animistycznej religii,
która przetrwała. Religii rozumianej w pierwotnej
bazie tego słowa, czyli „religiare” – wiązanie
ponowne.
Poruszamy głębokie i poważne tematy. Jak dobierałeś do nich środki formalne?
Obecnie mam z aparatami tak jak z narzędziami: używam kilku, każdy jest od czegoś innego. Są jak śrubokręty, każdy innej średnicy. Patrzę na to bardzo technicznie. Od zawsze używam aparatów, które są niedużych rozmiarów. Fotografia jest pewnego rodzaju medium zewnętrza, ale myślę, że główną sprawą w fotografii są powody do robienia zdjęć, czyli „wewnętrzne”.
Interesuje mnie bardziej warsztat. To, co łączy te wszystkie moje śrubokręty,
to przyzwolenie natury na rysowanie na zdjęciu czegoś dodatkowego, czegoś, co pochodzi z natury. Nie jest to przypadek, ale wpływ natury. Są to aparaty, które nie posiadają pewnych powłok, które powodują, w naszym rozumieniu, zakłócenia, w rozumieniu naturalnym – coś zupełnie normalnego. Bardzo cenię i szanuję wpływ miejsca na zdjęcie. To uwidacznia się chyba najbardziej w polaroidach, gdzie
wilgotność i temperatura wpływają bezpośrednio na obraz
Nie jesteś dokumentalistą ani reporterem. Czy fotografując rytuały, czekasz na „decydujący moment”?
Uważam, że najcenniejszą rzeczą jest nie zgubić w selekcji fotografii czegoś, co masz na stykówkach. Kiedy skończony materiał, dotknięty realnie przez światło, widzisz na stykówkach, masz pewną opowieść, swoją opowieść.
Mieliśmy taki moment podczas pracy z kuratorką, w którym zwróciłem uwagę, że duch mojej pracy nie polega na podzieleniu zdjęć pod kątem miejsca, w którym zostały wykonane. Zaprotestowałem, kiedy zdjęcia zostały ułożone państwami: Syberia, Indonezja, Afryka i Rumunia. W tym sensie nie jestem dokumentalistą. Gdybyś zrobił 10 reportaży na 10 różnych tematów, to masz albo 10 reportaży albo opowieść, którą ułożysz, wybierając po kilka zdjęć z każdego miejsca. Nie dokumentuję miejsc, konkretnych kultur czy czasów. Moja praca to raczej dokument o gatunku zwierzęcia, którym jest człowiek. Egzystuje w naturze, coś z tej natury stworzył – nazywamy to kulturą. Interesuje mnie sprzężenie tych dwóch rzeczy.
Dlatego w moich pracach dużo jest delikatnych zwierzęcych popędów człowieka i tego, co czyni nas ludźmi wychodzącymi od gromady zwierząt. Idąc dalej za Albertem Einsteinem, różnica między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością to tylko nachalnie obecna iluzja. I właśnie tych części stałych – niezależnych od czasu mi miejsca – poszukuję w swoich pracach.
Spodobało mi się, jak powiedziałeś o tym, że ważne jest, aby nie zgubić czegoś istotne- go, co masz na stykówkach. W trakcie naszej ostatniej rozmowy powiedziałeś: „Fotograf to ktoś, kto potrafi się gubić tam, gdzie warto się gubić”. Zaintrygowało mnie to zdanie. Jak mógłbyś je zinterpretować w kontekście swoich podróży i twórczych poszukiwań?
Zamieniłbym słowo „gubić” na zwrot „przechodzić najdłuższą możliwą drogą tak, żeby nic nie
zgubić”. Wyobraź sobie, że upada ci wielka waza porcelany. Masz dwie drogi: zebrać szybko kawałki i je wyrzucić albo zbadać każdy z tych odłamków i poświęcić na to dużo czasu. Zawsze wybierałem najdłuższą możliwą drogę, żeby skonfrontować się z czymś, a nie uciekać od tego. Warto się pozornie gubić na dłużej w pewnych rzeczach, ponieważ tylko wtedy jest
możliwe pełne doświadczenie, a przede wszystkim przejście procesu zrozumienia czegoś.
Pewnymi stanami i wydarzeniami trzeba się czasami na jakiś czas stać. W dłuższej perspektywie powoduje to duży spokój i pewność swojej drogi. Konfrontacje bywają różne, bywają bolesne, ale jeśli były prawdziwe, to taka droga
prowadzi do oczyszczenia i wolności. Moje cykle nigdy nie mają zdefiniowanych ram czasowych. Nie wiem, jak będą się rozwijały. To łączy się z tym, o czym aktualnie myślę, jakich ludzi spotykam, czego mnie uczą. Każda z tych osób
trochę mnie zmienia
Czy rytuały mają sens we współczesnym świecie? Dziękuję za rozmowę
Na Litwie poznałem osobę, która podzieliła się
ze mną jedną, celną uwagą: „Jeśli jest duch
i dusza i są w samochodzie, to tylko od ciebie
zależy, czy duch będzie prowadził auto, czy też
dusza”. Myślę, że to od nas zależy, w stronę
jakiej energii kierujemy swoje codzienne gesty
i co jest dla nas najważniejsze. A jak zapomnimy
o tym, co jest dla nas najważniejsze, to – jak pisał
Jerzy Pilch – prawdopodobnie te kilka zdań,
z których składa się cały nasz świat, przypomni
nam jakaś gazeta, przypadkowy przechodzień
bądź ktoś bardzo obecny i bliski.
Dziękuję za rozmowę
źródło: Digital Camera Polska czerwiec 2019